Gdy na początku lat 90 – tych kształtował się internet, wielu jego pierwszych użytkowników miało nadzieję na gruntowną zmianę. Oto pojawiła się szansa, aby prawda ujrzało światło dziennie, ponieważ otrzymaliśmy medium, w którym nie ma cenzury ani jednego centralnego organu, który wszystkim steruje. Internetowe start – upy zakładali młodzi ludzie, którym bliżej było do hipisów niż biznesmenów więc wzbudzały sympatię w przeciwieństwie do bezosobowych korporacji. Dzisiaj, dwie dekady później widać, jak bardzo wszyscy się mylili.
Obecnie każdy z tych start – upów jest bezosobową korporacją, której tak się obawialiśmy. Internet miał dać równe szanse wszystkim, ale to Google, Facebook, Apple i Amazon nim rządzą i są w stanie kupić każdą inną firmę, co zresztą wciąż robią. Firmy, które miały dać nam wolność i prawdę są obecnie największymi dostarczycielami danych osobowych dla NSA i innych rządowych agencji. Wolność słowa istnieje, jednak w ramach norm dyktowanych przez serwisy, które mogą z dnia na dzień usunąć każdą treść pod pretekstem szerzenie mowy nienawiści.
Myśląc o internecie jako wolnym nie ograniczonym niczym rynku zapomnieliśmy jednak, że polityka zawsze ma swoje granice. Dlatego Chiny blokują działanie amerykańskich portali, a USA w odwecie blokuje Tik Toka. Owszem, otrzymaliśmy nieograniczony dostęp do informacji, jednak trzeba było zapłacić za to sporą cenę, a była nią nasza prywatność.
Niestety, internet mógłby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby nie ingerencja państwa w działanie cyfrowych potentatów. Wolny rynek nigdy nie zadziałał w pełni w przypadku internetu. O ile działa on w internetowym handlu, to nie działa zupełnie w cyfrowej polityce. Z drugiej jednak strony, czy mogło być inaczej?