Dziwne mamy czasy. 14 bilionów dolarów to kwota pomocy jaką państwa udzieliły swoim obywatelom w czasie pandemii. W czasie wielkiego kryzysu 1929 roku rynek pieniężny skurczył się o 33%. Jak obliczają ekonomiści, dzisiaj depozyty bankowe zwiększyły swoją wielkość o ponad 170%. O ile wcześniej w czasie kryzysu brakowało gotówki, dzisiaj mamy jej nadmiar i jest to nie lada problem.
Trwa festiwal rozdawnictwa. Tarcze pomocowe dla firm i pracowników. W UK rząd finansuje 85% pensji pracowników. Im bogatsze państwo, tym hojniejsze. Niemal połowa z 2 bilionów Euro wydanych na pomoc europejskim firmom to pomoc udzielana przez rząd Angeli Merkel niemieckim firmom. Polska w ciągu 3 ostatnich miesięcy zwiększyła swój dług o wartość, którą wcześniej osiągano w 3 lata. Banki centralne zarzucają rynek świeżo drukowanymi pieniędzmi. Jednak ktoś będzie to musiał w końcu spłacić. Wiele się mówi o zadłużeniach państw, ale trzeba też zwrócić uwagę na zadłużenie obywateli. Przeciętny Duńczyk jest zadłużony na ponad 250% swojego majątku. Niewiele lepiej jest w przypadku Szwecji.
Zadłużone firmy i obywatele przypominają amerykańskie banki, które były święcie przekonane, że przejdą kryzys finansowy 2008 roku suchą stopą w myśl zasady: jesteśmy za duzi, aby upaść. Europejczycy żyją zaś w przeświadczeniu, że jesteśmy zbyt zamożni, abyśmy mieli zbankrutować. Zapominają, że europejskiej potęgi gospodarczej już nie ma. Poza Niemcami każde państwo europejskie oparte jest w 70% na usługach, które nie są działalnością globalną. Minęły czasy węgla i stali, nastały czasy wielkich korporacji i międzynarodowych biznesów. Europy już nie stać na dogonienie Niemiec, Chin czy USA. Dobrze tylko aby zdała sobie sprawę, że niekoniecznie stać ją na takie rozdawnictwo.