Ustawa Wilczka to niewielkie objętościowo rozporządzenie o ogromnym znaczeniu. Były to zaledwie 54 przepisy, z których połowa uchylała wcześniejsze przepisy. Ustawa Wilczka wprowadzała konieczność uzyskania koncesji tylko w przypadku 11 branż. 31 lat po wprowadzeniu jej w życie nie stworzono niczego, co byłoby równie proste. Każda nowelizacja, łącznie z zastępującą w 2001 roku ustawę Wilczka ustawą o prawie wolności gospodarczej tylko komplikowała sprawę.
Odwieczna chęć sprawowania kontroli przez państwa owocuje coraz bardziej skomplikowanymi przepisami. Ilość regulacji i przepisów rośnie w zastraszającym tempie i nie widać szansy na to, aby ten trend miał się odwrócić. Aby mały i średni przedsiębiorca mógł nadążyć za nowelizacjami przepisów, musiałby zatrudnić prawnika. Jedynym plusem nowych przepisów, w tym RODO, jest dynamiczny rozwój usług w zakresie doradztwa prawnego, jednak trudno uznać to za jakikolwiek sukces. Jak zauważył Einstein, o wiele trudniej jest coś uprościć niż skomplikować.
Osobną przyczyną tych regulacji jest konieczność łatania dziury budżetowej. Jednym z pomysłów jest wracający co jakiś czas podatek solidarnościowy. Jest to esencja idei socjalizmu. Jeżeli ktoś radzi sobie o wiele lepiej, to musi podzielić się efektami swojej pracy z tymi, którym się nie udało. Brzmi to szlachetnie, jednak szlachetne nie jest. Owszem, fakt że 10 Polaków zgromadziło majątek, który posiada 7 milionów najmniej zarabiających może w pierwszym momencie budzić obawy, jednak co jest w tym niesprawiedliwego? Czy zwycięzca biegu finałowego ma obowiązek dzielenia się medalem z tymi, którzy się do niego nie zakwalifikowali?
Zapominamy, że idee Marksa powstały w czasach, gdy urodzenie się w biedzie było czymś, co rzeczywiście trudno było przeskoczyć. Obecnie naprawdę każdy, kto tylko zechce jest w stanie z biedy wyjść. Tym bardziej, że ta sprawiedliwość na dobrą sprawę nikomu nie służy. Przykładem niech będzie Chile, kraj o wielkich różnicach w zarobkach między najbogatszymi a najbiedniejszymi. Chile, podobnie jak Meksyk i Izrael zrezygnowały z pomysłu redystrybucji dóbr od najbogatszych do najuboższych, w przeciwieństwie do Grecji czy Brazylii i rozwijały się dzięki temu 5-krotnie szybciej. Owszem, redystrybucja dóbr w pierwszych latach dawała korzyści Grecji i Brazylii, ale gdy przyszedł kryzys gospodarczy, nie były się w stanie przez nim obronić. W efekcie liczba ludności żyjącej w ubóstwie wyniosła w Grecji 30%, podczas gdy w Chile spadła z 9% do 1,5%. Ale o tym w populistycznych mediach nie usłyszymy.