W 2012 roku pojawił się w Nowej Zelandii pomysł aby wprowadzić działania mające na celu ograniczenie spożycia cukru wśród mieszkańców. Pierwszym rozwiązaniem, które przychodziło do głowy był znany na całym podatek cukrowy. Ponieważ Nowa Zelandia słynie ze swojego liberalnego podejścia do obywateli, w pierwszej kolejności rząd postanowił gruntownie przeanalizować skuteczność takiego podatku. Wyniki okazały się miażdżące dla jego zwolenników. Owszem, podatek dawał oczywistą korzyść państwu w postaci dodatkowych wpływów, jednak okazało się, że długofalowo nie przyczynił się do spadku spożycia cukru ani zmniejszenia liczby otyłych ludzi.
Polski rząd wie oczywiście swoje i w jego przypadku będzie inaczej. Jak mówił Ronald Reagan, niczego nie można się bać bardziej niż urzędnika, który przychodzi do obywatela z zamiarem niesienia mu pomocy. Dokładnie tak jest z podatkiem cukrowym oraz bonusowym podatkiem od małpek. Ustawa pisana była w takim pośpiechu, że w przypadku tego drugiego podatku zabrakło czasu na jakiekolwiek uzasadnienie jego wprowadzenia.
Podatek od cukru nie przypadkowo nazywa się podatkiem od najbiedniejszych. To właśnie oni są głównym konsumentem tych produktów – podobnie jest w przypadku małpek. Historia zatacza koło. Rząd, aby mieć pieniądze na wypłatę zasiłków dla najuboższych nakłada na nich dodatkowe podatki, aby móc je wypłacić. To dość mocno przypomina piramidę finansową.
Podatek od cukru nie ograniczy jego spożycia, tak samo jak nie zrobił tego w żadnym innym kraju. Zapłacą za niego najbiedniejsi, a ci w których miał od uderzyć – czyli koncerny takie jak Coca – Cola – znajdą sposób aby nie zapłacić ani złotówki. Tak samo jak zakaz handlu w niedziele uderzył w drobnych sklepikarzy, a nie w sieci handlowe. To przede wszystkim kolejny skok na kasę, który wyraźnie wskazuje na to, że rząd ma problem i jest to problem, który łatwo nie da o sobie zapomieć.